fbpx

Deportacje Ślązaków. 75 lat później

W roku 1945 nazywano je eufemistycznie „internowaniem”. Potem zapadła, trwająca kilka dekad cisza. O wywiezionych do ZSRR nie wolno było mówić i pisać, a tych, którym udało się powrócić, zobowiązywano do milczenia. Dopiero po przełomie ustrojowym zaczęto ujawniać tragedię, jaką dotknięte były tysiące rodzin na całym Górnym Śląsku, także w jego przedwojennej polskiej części.  Pokażemy kilka filmów dokumentalnych, skupiając się na relacjach osób deportowanych. Gościć także będzie ich najbliższych. Niektórzy z nich przez wiele lat dążyli do poznania prawdy i miejsca pochówku swych ojców i braci. Dokumentami i efektami swych badań podzieli się także dr Dariusz Węgrzyn z katowickiego Instytutu Pamięci Narodowej. 


„Czy pamiętamy, że Donieck - także w czasach wywózek - nazywał się Stalino? Stalino miastem partnerskim Stalinogrodu? Tak, mimo że te nazwy się nie spotkały, tak jak potem rzadko (a właściwie wcale) spotykały się oficjalnie zaprzyjaźnione społeczności obu górniczych miast i regionów, choć pamiętam wizyty rosyjskojęzycznego teatru dramatycznego w Katowicach i gościnne reżyserie naszych artystów w Mariupolu (w tym czasie zwanym też Żdanowem, więc nie dziwi, że i my mieliśmy ulicę krwawego obrońcy Leningradu). Wątpliwe to związki i podobieństwa, nieprawdaż?

A jednak, gdy oglądam zdjęcia z obrzeży donbaskich kopalń, to trochę przypominają nasze pogórnicze wertepy, chaszcze i nieużytki, obsiane rachitycznymi brzozami i kępami krzaków. Tam jednak praca była cięższa. Węgiel zalegał płytkimi pokładami, zmuszającymi do pracy na kolanach, a nawet na plecach. Dobijały głód i choroby.”

Krzysztof Karwat, fragmenty artykułu „W mrocznym cieniu Stachanowa”
[w:] „Fabryka Silesia”, nr 1(8)/2015